Suwerenni inaczej

Przypadek bliskowschodniego standardu zastosowanego przez białoruskiego dyktatora wstrząsnął polską opinią publiczną. Porwanie samolotu, którego korytarz żeglugowy przebiegał nad terytorium Białorusi, by zatrzymać znajdującego na jego pokładzie opozycjonistę reżimu Łukaszenki – to niewątpliwie akt terrorystyczny z rodzaju tych, co do których mogliśmy do tej pory myśleć, że są specjalnością krajów dalekich i egzotycznych.

Doniesienia, jakimi dziś dysponujemy, wskazują na zaplanowaną akcję białoruskiego KGB, skoordynowaną zarówno z siłami zbrojnymi (asysta myśliwca bojowego), jak i służbami obsługi lotnictwa cywilnego (według najczęściej powtarzanej wersji to mińska kontrola lotu przekazała fałszywą informację o zagrożeniu bombowym i konieczności awaryjnego lądowania).

Zdecydowaną i szybką reakcję podjęły władze Litwy – której porwany dziennikarz Raman Pratasewicz jest azylantem. Na polską reakcję musieliśmy czekać kilka godzin – otrzymaliśmy bardzo standardowe oświadczenie prezydenta i twitterowe wezwanie premiera do włączenia sprawy do porządku spotkania Rady Europejskiej (do czego z pewnością doprowadziliby Litwini bez tego tweeta).

Porwanie samolotu i białoruskiego dziennikarza jest oczywiście sprawą europejską – sprawą elementarnej wiarygodności UE jako miejsca, gdzie prześladowani przez reżimy mogą się schronić. Jest sprawą litewską – porwany został człowiek, któremu Wilno udzieliło azylu. Jest także sprawą bardzo polską. Pomijam tutaj kwestie obowiązków humanitarnych, sąsiedzkich, bo te, jak powszechnie wiadomo, nie zaprzątają głów ekipy rządzącej.

Porwany samolot jest w świetle prawa Polski (należy do spółki Ryanair z siedzibą w Warszawie i ma polskie oznaczenia rejestrowe), zatem Polska jest tu bezpośrednią ofiarą tego aktu terroryzmu.

Nasze władze zachowują się, jakby tego faktu nie dostrzegały. Chowają się za plecy UE, wydają ogólnikowe oświadczenia, wezwanie chargé d’affair Białorusi należy odebrać jako standard maskujący niechęć do zdecydowanej reakcji. A o nią aż się prosi.

Czesi, w obowiązującym stereotypie ostrożni i zachowawczy, po ustaleniu aktu rosyjskiego terroryzmu w Vrbieticach podjęły stanowcze działania wobec Rosji, wzywając sojuszników do solidarności, poniekąd wymuszając ostre kroki wobec „dyplomatów” rosyjskich w całej Europie. Polska w odniesieniu do Białorusi liczy chyba na rozmycie sprawy na forum UE, gdzie w sposób oczywisty jest grupa państw mało zainteresowanych problemami Europy Wschodniej. Hałaśliwa w patriotycznym wzmożeniu i udawaniu „twardzieli” ekipa dziwnie cichnie, kiedy rzecz nie dotyczy uchodzących płazem tyrad o „reparacjach niemieckich” czy retoryki antyeuropejskiej. Jak tylko przychodzi do reakcji na problemy z Rosją lub jej sojusznikami (a jak się wydaje, Łukaszenka nie pozwoliłby sobie na porwanie samolotu bez przyzwolenia Kremla) – ryczące o suwerenności lwy stają się z cicha miauczącymi kotkami.

Sytuacji tej nie tłumaczy faktyczny brak polityki zagranicznej, bezobajwowość MSZ czy brak ambasadorów. To jest linia polityczna tej ekipy, całkowita kapitulacja w polityce wschodniej i w polityce międzynarodowej w ogóle. Kapitulacja, której skutki będziemy odczuwać jeszcze długo.